„Dla mnie nacjonalizm jest taką miłością bezwarunkową do narodu – rozwinięciem patriotyzmu. (…) Nacjonalizm to jest działanie, walka.“ – Tak o swojej życiowej drodze mówi Sensei Robert Musierowicz – legenda łódzkiego nacjonalizmu, właściciel szkoły sztuk walki KSW Triumfator. Człowiek – historia w rozmowie z Natalią Gackowską i Kamilą Włodarczyk z kutnowskiego oddziału ONR.

Co było pierwsze? Sztuki walki, czy środowisko narodowe?

Robert Musierowicz: Pierwsze były sztuki walki, zakochałem się we wschodnich sztukach walki, szczególnie w karate,  po obejrzeniu "Wejścia Smoka" w wieku ośmiu lat... Tak to się wszytsko zaczęło. Było też wiele ciekawych książek o etosie rycerskim, honorze indian. To wpłynęło na całe moje życie, zachowanie i chyba właśnie to zaprowadziło mnie do ruchu narodowego.
Rok 91, 92, spotkania na ul. Próchnika w Stronnictwie Narodowym, tam była też Młodzież Wszechpolska, tam właśnie uczestniczyłem w spotkaniach.

Czym jest dla ciebie sport i jaką rolę odgrywa w twoim życiu?

RM: Sport kształtował mój chrakter, szczególnie jeśli chodzi o karate. Czy sport kształtuje charakter? Może bardziej ujawnia, ale etos rycerski, samurajski w karate, cała ta otoczka, etykieta dojo, życie samuraja w przełożeniu na rycerstwo europejskie – to mnie ukształtowało. Nie sam sport w rozumieniu: lewy, prawy, kolano, pompki, czy przysiady. To na pewno wyrabia charakter, ale za tym wszystkim musi stać konkretna idea. Tego brakowało mi w kickboxingu, który też miałem okazję trenować. Szacunek dla senseia, dla partnera, z którym walczysz, zasady zachowania, odpowiedni strój, wygląd – to mnie porwało…

Jak wygądała Twoja droga sportowca?

RM: Mam parę pucharów, byłem powołany do kadry Polski... Nie rozwinąłem jednak tego na tyle ile mogłem, ponieważ w wieku dwudziestu lat założyłem rodzinę, musiałem pracować. Pracowałem jako bramkarz w klubach, więc to było mocne, intensywne życie. To nie pozwalało już na spełnianie się w sportach. Byłem bardziej ulicznikiem. Większą satysfakcję dawało mi obronienie się na ulicy, czy na bramce, niż wygrana na macie. Nie mam takich kompleksów, że czegoś nie osiągnąłem. Wtedy było wielu chłopaków, którzy gdzieś się pogubili, nie mogli pójść na przód z jakichś powodów, brakowało im odpowiedniego trenera. Ja też wtedy nie miałem takiej osoby. Było wielu którzy się nie spełnili, bo czegoś brakowało. Nie wszystkim udaje się stanąć na pierwszym miejscu, wygrywać zawody... To jest ciężka praca. Ja byłem przygotowany, trenowałem bardzo dużo, omijałem dyskoteki, żyłem tym, ale Bóg tak poprowadził moje życie, że nie zostałem sławnym zawodnikiem i tyle.

Czym jest etos rycerski? Jakimi zasadami kieruje się osoba, która go przestrzega?

RM: Zasady są twoją zbroją, która cię ochrania od niecharakternego zachowania. Jeśli się ubierzesz w tę zbroję jesteś pewny siebie, mocny, silny. Jeśli ją zdejmiesz jesteś człowiekiem bez zasad, które w sobie wyrabiasz. Jesteś podatny na zranienia, na śmierć – nic cię nie chroni.
Ten etos zawsze mną kierował tak, że nie mogłem uderzyć kobiety, uderzyć słabszego, zrobić czegoś niegodnego rycerza.


Trening czy talent czyni mistrza?

RM: Ciężki trening, chociaż trochę talentu też. Przez tyle lat kiedy trenowałem spotkałem wielu "talenciarzy". Mieli talent ale nie było w nich charakteru, chęci ciężkiego treningu. Znałem też ludzi, którzy nie mieli talentu, a doszli do czarnego pasa, wiele osiągneli. Wielu takich, którzy mieli talent łatwo to zaprzepaścili. Najfajniej połączyć ciążki trening i talent, ale Bóg dzieli każdego po równo. Jeden nie dostaje talentu, ale jest bardzo pracowity, zawzięty, a inny dostaje talent ale nie ma w sobie tylu chęci.


Kto jest twoim autorytetem?

RM: Jeżeli chodzi o ludzi, to za bardzo nie mam... Staram sie nie wzorować na innych. Mogę podziwiać jakichś ludzi i może wyjdę teraz na jakiegoś "Mochera", ale to Bóg Ojciec jest moim autorytetem.
Kiedyś człowiek wpatrywał się w różne postaci, fascynował mnie Bruce Lee. Cenię sobie Romana Dmowskiego i różnych innych ludzi. Biorę cząstki tych osób do siebie i przyswajam to, co mi się w danej osobie podoba.

Jakie były początki twojej drogi narodowca, walki o Wielką Polskę?

RM: Kiedyś tato zapytał mnie skąd mam takie poglądy, bo nigdy mi tego nie wpajał, nie byłem uczony patriotyzmu przez rodzinę. Nikt nie opowiadał mi o historii i tym podobnych rzeczach. Moją pasją jest czytanie książek, ja się zaczytywałem w tej tematyce.
W drugiej klasie podstawówki była nawet taka sytuacja, że wypożyczyłem trzy książki i oddałem je na następny dzień. Pani bibliotekarka nakrzyczała na mnie, że na pewno ich nie przeczytałem, a mi to po prostu zajęło jeden wieczór. Chłonąłem wiedzę.
Książka bardzo rozwija wyobraźnię w przeciwieństwie do telewizji, gdzie dostajesz gotowy obraz i nie musisz się męczyć. Jeśli chodzi o początki, ja szukałem swojej idei, czułem, że należę do tego narodu, że zależy mi na Polsce. Kiedyś na rogu Piotrkowskiej i Tuwima zobaczyłem plakat Młodzieży Wszechpolskiej i Stronnictwa Narodowego i tak trafiłem na zebrania.

Czy uważasz, że nacjonalizm jest dobrą drogą? Jeśli tak, to dlaczego?

RM: Dla mnie nacjonalizm jest taką miłością bezwarunkową do narodu – rozwinięciem patriotyzmu. Nasz nacjonalizm polski nie jest szowinistyczny jak przykładowo niemiecki, czy japoński. Parcie ku jakiemuś imperializmowi nie jest dobre. My mamy swój stary nacjonalizm. Nigdy nie byliśmy jakimiś barbarzyńcami czy katami. To nas zabijano za naszą wiarę. Mam w sobie uczucie, że ten nasz nacjonalizm jest dobry.

Jak wiara wpływa na twoją działalność?

RM: Wiara ma bardzo duży wpływ na moje życie. Etos rycerski, który wyznaję nie może opierać się wyłącznie na mieczu tylko na absolucie – na Bogu. Od dziecka byłem religijny. Babcia wychowała mnie w duchu katolicyzmu, jednak bardzo szybko odeszła. Miałem wtedy siedem lat. Dzięki niej trafiłem na mszę, znalazłem się w kościele. Czułem się tam dobrze, moja mama myślała, że zostanę księdzem. Później przyszedł czas buntu, słuchanie różnych, bzdurnych death metali, to wszystko były poszukiwania Boga. Czytałem o buddyzmie, który jest zresztą bardzo ciekawy, zagłębiałem się w protestantyzm. Nigdy jednak nie interesował mnie w żaden sposób islam, bo wewnętrznie czuję, że to jest złe. Jak Chesterton wypłynąłem z zatoki, do której później wróciłem. Dużo czytałem, dowiadywałem się, myślałem, poszukiwałem. Musiałem jednak zawrócić, bo doszedłem do wniosku, że jedyną Prawdą jest Jezus Chrystus.
Poza tym modlitwa daje mi dużo spokoju. Wiem, że mam przy sobie bardzo silnego Anioła Stróża. Miałem w życiu wiele trudnych historii i mogę stwierdzić, że bardzo wiele zawdzięczam właśnie Jemu. Modlitwa daje mi bardzo dużą moc, którą rzeczywiście dostrzegam. Staram się codziennie odmawiać różaniec, koronkę do Miłosierdzia Bożego, jestem w kościele kilka razy w tygodniu. Myślę jednak, że do tego każdy musi dojść sam. Namawianie do wiary częto może ludzi odpychać. Ja mogę tylko opowiedzieć na swoim przykładzie, jak to wyglądało w moim życiu. Wydawać by się mogło, że łysy wytatuowany facet, do tego mocno związany z karate może fascynować się czymś innym w kwestiach wiary. Ja jednak jestem katolikiem i to nawet bardziej tradycyjnym, niespecjalnie podoba mi się nowa msza, ale tak czy inaczej wiemy, że Bóg nas nie opuści.


Co powiedziałbyś młodym ludziom, którzy lekceważą wiarę, naukę Kościoła, buntują się?

RM: Dzisiaj rozmawiałem z moim dwudziestoletnim synem. On wierzy, że coś jest, ale nie potrafi tego nazwać. Według mnie to jest tak miękka tkanka, że moje jakieś namawianie mogłoby coś w tym młodym człowieku rozerwać. To jest tak ciężki temat, że trudno cokolwiek powiedzieć, trzeba to przeżyć. Mogę straszyć piekłem, wysyłać do kościoła, ale nie chcę. Teraz na topie jest temat opętań, powstają o tym filmy (w rzeczywistości nie ma ich tak dużo jak to jest nam pokazywane). Dla mnie to jest bardzo delikatna materia.
Mogę powiedzieć tylko, że lepiej wierzyć w to, że jest piekło i niebo asekuracyjnie, bo jak stanie się przed obliczem Boga, to będzie już za późno. Jeśli nie mogę kogoś namówić na prawdziwą wiarę, powiem po prostu: bądź dobrym człowiekiem. Nie wpadaj w ten materializm, seksoholizm, narkotyki, alkohol, bo to jest płytkie. To do niczego nie prowadzi.

Co sądzisz o przyjęciu przez Polskę imigrantów?

RM: Na tę sprawę patrzę bardzo nieprzychylnie. Jestem nacjonalistą – według mnie Polska jest dla Polaków. Nie chcę takiej mieszanki kulturowej i takich problemów jak ma Anglia, Francja, czy Niemcy. Do imigrantów jestem nastawiony bardzo negatywnie.

Kim jesteś? Patriotą, czy nacjonalistą?

Nacjonalistą.

Czym według ciebie różnią się te postawy?

RM: Nacjonalista to jest taki człowiek, który chce działać, jest gotowy. On, czy ona nie będzie się chwili zastanawiać nad walką dla ojczyzny. Patriota to jest ktoś taki, kto założy sobie koszulkę patriotyczną, bo teraz jest taka moda. Będzie chodził z modnym napisem o Powstaniu Warszawskim, czy Narodowych Siłach Zbrojnych na ubraniu, ale za tym nic nie idzie. Tak samo kiedyś modne były koszulki z Che Guevarą i cekinami. Wtedy też każdy je nosił. Dzisiejsza "patriotyczna moda" jest dobra i należy się z tego cieszyć, ale za tym musi iść idea.
Kiedy ja walczyłem przewaga liczebna była po lewej stronie. Teraz jest więcej osób, które przetarły oczy i to jest fajne, ale samo założenie koszulki jest jak lajkowanie na fejsie. Założę bluzę z logiem NSZ-tu, ale czy to czyni mnie patriotą, działaczem? Nacjonalizm to jest działanie, walka.
Można równie dobrze zrobić sobie "oreła" z czekolady, czy machać chorągiewką na 3-go maja i nazywać siebie patriotą, a nacjonalizm to jest walka.

Jesteś przez wiele osób uważany za legendę łódzkiego nacjonalizmu. Jak się do tego odniesiesz?

RM: Na pewno jestem historią, bo tworzyłem to, a że młodzi nazwali mnie legendą, to ok. Nie będę kłamał, że nie jest to miłe uczucie. Napewno na tych kartach historii Musierowicz się w jakiś sposób zapisze i fajnie, że ten chuligański trud nie poszedł na marne.
Bardzo cieszę się, że na mojej drodze spotkałem też ludzi z ONR-u, bo w nich jest nadzieja i myślę, że na pewno rozwiniemy współpracę, przynajmniej na podwórku łódzkim. Ważne, żebyśmy my – nacjonaliści byli razem, żeby nie było między nami jakichś podziałów, żebyśmy szli razem do przodu.

Jak czuje się osoba wpisana do "Brunatnej Księgi" antify? Spotkały cię z tego tytułu jakieś nieprzyjemności?

RM: Rewelacja! Jestem dumny! (śmiech) Czytałem kiedyś tę całą "Brunatną..." i to całe "Nigdy Więcej" tego Pankowskiego i byliśmy ponoć pierwszą akcją "neonazistowką" na ten rok, czy w tym wydaniu. Fajnie, że nas widzą. To jest fajne.

Jak postrzegasz z perspektywy czasu "lata walk ulicznych"?

RM: Wtedy było pięknie! Nie było kamer na Piotrkowskiej... Żeby trafić na murzyna, trzeba było jechać na Lumumbowo... Wiadomo, to była młodość, wariactwo. To wszystko nie zawsze było do końca mądre, co robiliśmy, ale czasu nie cofnę... Paru chłopaków niestety nie żyje, niektórzy dostali dobry wpierdziel. Ja żadnej walki na ulicy nigdy nie przegrałem i z tego jestem dumny, z tego się cieszę. To wszystko jest moją historią. Każdy może postrzegać ją inaczej. Jedni będą mnie z tamtych lat postrzegać jako agresywnego skinhead'a, drudzy będą mnie podziwiać, że leciałem na pięści z lewakami... Chyba po prostu w tamtym momencie taką czułem potrzebę.

Czym obecnie zajmujesz sie jako działacz Narodowego Odrodzenia Polski?

RM: Odbudowuję struktury NOP na łódzkim terenie. Nie jest to łatwy i szybki proces, szczególnie przy moich zajęciach i obowiązkach, ale będę to kontynuował. Ja zakładałem NOP w Łodzi, podoba mi się "trzecia droga", podoba mi się idea politycznego żołnierza i przy tym zostanę.

Czy myślisz, że narodowiec powinien angażować się w życie polityczne kraju?

RM: Jak najbardziej.

Czy ty zamierzasz to zrobić?

RM: Tak. Nie jestem politykierem, bardziej czuję się działaczem ulicy, ale każdy powinien się angażować. Tak samo w przypadku katolików, katolik też powinien się angażować i protestować przeciwko napływającym do nas dewiacjom typu gender i innym spaczeniom. Powinien wchodzić w społeczeństwo. Taka rzeczywista, prawdziwa platforma obywatelska należy do nas i trzeba z tego korzystać, musimy działać. Nie możemy załamywać rąk - dopóki walczysz jesteś zwycięzcą. Kiedy popadasz w stagnację, myślisz, że potrzeba ci jedynie świętego spokoju, to już jest twoja śmierć. Ziemia to jest wieczna walka – wojna. Ja nie wierzę w strach, wierzę w zwycięstwo. To mnie napędza i idę w tym kierunku.

Czy masz zamiar zaangażować się w najbliższe wybory parlamentarne?

RM: Tak, zostałem zgłoszony do senatu i w tym temacie będę się próbował. To jest też szansa na reklamę dla Narodowego Odrodzenia Polski. Jesteśmy antysystemowi, ale nie tak jak Paweł Kukiz. My jesteśmy radykalni. To bardzo ważne. Tak samo Obóz Narodowo-Radykalny, tak jak mówi nazwa też musi być radykalny. Nie możemy sobie pozwolić na zmiękczanie się, tłumaczenie tego, czy owego. Nie możemy robić czegokolwiek, po to żeby przypodobać się społeczeństwu.
Niestety większość ludzi pójdzie jak stado baranów za pierwszą, lepszą pokusą, którą stawia na ich drodze świat. Nie może tak być. My jesteśmy radykalni.

Kiedy w Polsce będziemy mieć szansę na państwo narodowe?

RM: Bardzo trudno na to odpowiedzieć. Musiałoby nami coś tak porządnie potrząsnąć jak Grecją, żeby w ludziach zaczęło się cokolwiek ruszać, żeby się obudzili. Trochę martwi mnie ta taka ospałość naszego społeczeństwa, przykładowo przy podwyżkach cen, czy wieku emerytalnego nie ma tego buntu jak w latach osiemdziesiątych, kiedy ludzie wychodzili na ulicę i walczyli o swoje. Teraz jeden patrzy na drugiego, są omotani materializmem, konsumpcjonizmem, tym, co wkłada im do głowy telewizja... Chociaż myślę, że idziemy w dobrym kierunku, bo wielu ludzi, szczególnie młodzież, już nie ogląda telewizji, tylko szuka informacji na własną rękę w necie. Tam nie ma kajdanek na informacjach.

Jaka jest twoja definicja żołnierza politycznego?

RM: Tak jak zaznaczyłem – nie wierzę w strach, wierzę w zwycięstwo. Muszę postępować godnie, moralnie, wykuwać ideę nacjonalistyczną. Polecam poczytać więcej na ten temat. Są książki, są portale, dostęp do informacji jest bardzo łatwy. Ostatnio rozmawiałem z kimś na ten temat... W latach dziewięćdziesiątych "tępy" skin był bardziej oczytany niż młody człowiek dzisiaj. Nawet jak, nieładnie mówiąc, lał kogoś w mordę, to on chciał coś wiedzieć. Teraz młodzież nie ma tego w sobie, a trzeba brać tą i tą stronę i na tej podstawie odnaleźć tę sumę, która jest, albo może wydaje się być prawdą.

Jakie masz plany na przyszłość i jaką rolę pełni tam działalność narodowa?

RM: Jeżeli chodzi o nacjonalizm, to będę chciał skumulować nasze środowiko przy instytucie imienia Kamila Norwida i powoli odbudowywać struktury. Chciałbym też zacieśnić współpracę z nacjonalistami z innych organizacji. Nawet jeśli są między nami jakieś różnice, to musimy to porzucić w imię solidarności, abyśmy byli silniejsi.

Czy jest coś co chciałbyś przekazać młodzym działaczom – nacjonalistom, którzy zaczynają swoją ideową drogę?

RM: Może to będzie mocne, ale chcę przekazać jedno. Żadnej litości, żadnego pieprzonego miłosierdzia - śmierć wrogom Ojczyzny. To jest nacjonalizm. Tu nie ma kompromisów. Ktoś ci może wmawiać, że jesteś chory, bo chcesz wszystkich mordować. Nie. To widać na przykładzie tej sitwy, która nami rządzi, jak oni nas mordują tymi wszystkimi ustawami, regulacjami. Jak jesteśmy wynaradawiani, jak ludzie uciekają z Polski... Tylu znajomych, przyjaciół wyjechało. Musieli uciekać za chlebem, a władza chce nam tu wepchnąć jakichś arabów, czy murzynów, którzy mogą nam przynieść jedynie wiele zła. Tu trzeba być radykalnym. Nie ma litości.

Chciałbyś być wzorem dla młodych ludzi?

RM: Absolutnie nie. Mam jakąś swoją historię, można ją poznać, wyciągnąć to, co dobre, ale na pewno nie jestem wzorem. Mam za dużo grzechów, żeby być autorytetem. Róbcie swoje, idźcie swoją drogą. Bierzcie coś od każdego, kto wam imponuje, tak jak mówiłem na początku. Ale każdy musi być sobą. Miło, że zostałem nazwany legendą łódzkiego nacjonalizmu i to mi wystarczy. Nie poddawajcie się, idźcie na przód.

Natalia Gackowska i Kamila Włodarczyk

ONR Kutno

Our website is protected by DMC Firewall!